Drugi Czarnobyl w Japonii, a polskie media. Drugi raz w historii katastrofa elektrowni atomowej osiągnęła poziom 7 w skali INES
Już oficjalnie mamy drugą katastrofę atomową na skalę Czarnobyla. Japońska Agencja Bezpieczeństwa Nuklearnego i Przemyslowego w dniu wczorajszym podniosła klasyfikację katastrofy atomowej w elektrowni Fukushima, do poziomu 7 w skali INES. W elektrowni atomowej Fukushima fala tsunami w dniu 11 marca 2011 roku zalała systemy chłodzenia reaktorów, co zablokowało pompy chłodzące reaktory które automatycznie wyłączyły się w wyniku trzęsienia ziemi. Jak podaje portal enenews.com, radioaktywne skażenie terenu wokół elektrowni ma być 2 razy wyższe niż w przypadku Czarnobyla. Tylko raz w historii mieliśmy katastrofę tej skali. Krytycy mówią że katastrofa reaktorów 1, 2 i 3 w Japonii jest katastrofą nowego typu, przekracza nawet dotychczasową 7-miostopniową skalę (por: komentarze w portalu Energy News - Enenews).
Na marginesie warto zapytać: co się stało z polskimi mediami? Jak się porówna polskie media z mediami innych krajów UE w kontekście doniesień na temat tej katastrofy, to mamy chyba jakiś problem- może lobbing grup gospodarczych, bo trudno inaczej tłumaczyć brak doniesień o skali i rozmiarach wycieku radioaktywnego.
Dalsza lektura:
Materiał wideo japońskiej telewizji NHK- drugi raz w historii katastrofa osiągnęła poziom 7 w skali INES
W całości świat jest „widzialną, żywą istotą, obrazem twórcy, postrzegalnym bogiem, jest największy i najlepszy, najpiękniejszy i najdoskonalszy".
źródło: Platon - Nauka o przyrodzie
Muzyka: Philip Glass, Anima Mundo
Weganie, wegetarianie i obrońcy zwierząt dawno nie byli tak tłumnie protestujący jak ci zgromadzeni na dzisiejszym Marsz (NIE)Milczenia , apelującym o powstrzymanie przemocy wobec zwierząt. Jeden z przemawiających powtarzał wciąż o 600 mln zwierząt głównych gatunków hodowlanych zabijanych corocznie w Polsce. Gdy przechodziliśmy koło restauracji Gesslerów, padło o morderstwie w karcie dań, kaźni zwierząt w restauracyjnym menu.
W Polsce życie weganina czy wegetarianina jest ciężkie. Gdziekolwiek za zachodnią granicą zwykle nie ma żadnego problemu choćby na publicznych bankietach (potrawy są oznaczone karteczkami, które są wegetariańskie, a które wegańskie). W Polsce w taki sposób serwuje się jedynie na bankietach organizacji i instytucji ekologicznych, a i tak tylko tych nierządowych.
Nigdy nie spotkałem braku opcji wegetariańskiej w niemieckich stołówkach uniwersyteckich, gdzie stołowałem się tysiące razy. Opcja wegetariańska to absolutny standard i normalność, zresztą liczbowo niekiedy sprzedawano więcej dań wegetariańskich niż tych z mięsem. Wszelkie uczelniane bankiety, a przeżyłem ich setki, zawsze miały stosowne opcje. W Wielkiej Brytanii zaś uczelnianym standardem była jeszcze opcja wegańska, o którą w RFN było trudniej.
W Polsce kwitną uprzedzenia i stereotypy na temat diety wegetariańskiej i wegańskiej. Wciąż zdarzają się lekarze głoszący opinie przeczące dorobkowi nauki w tych kwestiach. Media, szczególnie konserwatywne obyczajowo, roją się od uprzedzeń, i wysoką pozycję w nich zajmują rozmaici kulinarni konserwatyści.
Rewolucje czasem zaczynają się na talerzu. Gdy zmienimy dietę, sądzę że zmieni się poziom naszej empatii, zdolności współodczuwania. Kiedyś, kilkanaście lat temu spróbowałem diety bez mięsa i moje życie uległo dość znacznej zmianie. Sądzę ze poprawiłem moje zdolności emocjonalne. Nie wyobrażam sobie "życia mięsnego", jedzenie mięsa postrzegam dziś jako jedzenie zwłok. Zapach gotowanego mięsa napawa mnie obrzydzeniem (to gotowanie trupów). Odwracam oczy kiedy przechodzę obok rzeźnika.
Uważny czytelnik światowych rankingów dostrzeże pogarszanie się w Polsce Wskaźnika Demokracji (Democracy Index). Dostrzeże krajowe władze jadące na poparciu w mediach popularnych. Przerazi go trywializm władzy, jej intelektualna miałkość, oscylująca wokół tabloidu Gazeta Wyborcza. Dostrzeże władze mówiące pustosłowiem, kolejnymi obietnicami bez pokrycia, mówiące wiecznie językiem płytkiej słownej pracy publicznej, tego języka starożytnych mówców, obiecujących ludziom zgroimadzonym w miejskich teatrach złote góry, a następnie niewywiązującym się z obietnic.
Nawet wówczas najzamożniejsi aspirujący do władzy budowali nawet ogromne amfiteatry, mające pomieścić konwencje ich populistycznych ruchów poparcia. Jak żywo przypomina to współczesne media, założone być może i prowadzone przez chętnych do sprawowania władzy. Media to bowiem w takim biednym kraju jak Polska najlepsza odskocznia do świata polityki. Wówczas już nie trzeba czynić kraju bardziej przyjaznym biznesowi, bo jeszcze ludzie zrobią się bogaci i nam zagrożą. Oto polityczna ekonomia demagogów, których nie osądza się po efektach.
Nie wiem, nie wszyscy dzisiaj obchodzą dzień zaduszny, lub obchodzą go inaczej. Czytam przez fajsbukową pocztę pantoflową, (dziś główne medium dla większości ukulturalnionych ludzi),że dziś obchodzony jest Światowy Dzień Wegan. Owszem, jestem weganem. I jest to trudne, jak się uprawia dużo sportu.
Co je weganin? Ja robię warzywa duszone, czasem smażone. Do tego jem ser tofu. Spożywam też dużo owoców w rodzaju ananasów i limonek, z których robię lemoniadę, wyciskając je do wody. Owoce są w Polsce bardzo drogie. Tylko czasem uda mi się znaleźć na bazarze małe ananasy za 5 złotych. Ser tofu kosztuje 4 złote za 350 gram, ok. 12 PLN za kilo, jak się go kupi w chińskim sklepie. Najtańszy był na slamsach przy Stadionie Dziesięciolecia, ale już ich nie ma.
Likwidując te slamsy, straciliśmy ogromne bogactwo kuchni orientalnej. Nie wiem gdzie pójść teraz by tanio kupić przywożone z Azji samolotami rozmaite składniki do potraw kuchni pięciu smaków. Czasem gotuję okrę w pomidorach (smak gorzki) i inne cuda. Na stadionie były też bary w których serwowano choćby zupę z tofu z taką dawką najprzeróżniejszej zieleniny że kompletnie nie było wiadomo o co chodzi i co to za smaki. To są dziesiątki rodzajów zielonych liści dla nas kompletnie nie znanych, a tam do niedawna sprzedawanych.
Chodzę na wykłady dietetyków i większość uprzedzeń np. na temat soi (np. historia hormonów żeńskich) to uprzedzenia nie znajdujące potwierdzenia. Ale większość wegetarian i wegan żywi się bardzo chaotycznie, nie dba o właściwe równoważenie składników, o niezbędne nienasycone kwasy tłuszczowe.....
Już tylko z perspektywy widza oglądam ostatnie zdarzenia. Ale jestem widzem uważnym- chodzę na rozmaite kongresy i konferencje, słucham co mają do powiedzenia rozmaici luminarze. Tych się okazuje być bardzo mało. Osób kompetentnych w Polsce jest po prostu zaskakująco mało.
Miałem rozmaite zastrzeżenia do produktu superministra Boniego pod tytułem „Polska 2030”. Diabeł tkwi w szczegółach, mając w kilku dziedzinach wiedzę szczegółową po lekturze odpowiednich części raportu stwierdziłem że jest to nie tyle wizja przyszłości, co dowód na to że najbliższe 20 lat będzie po prostu stracone. Czy Polskę czeka dryf rozwojowy?
Polska nie ma kadr. Spróbujcie znaleźć managera na wysokie stanowisko w dużym mieście, o prowincji nie mówiąc. Nie ma, a jak kogokolwiek znajdziecie o odpowiednich kwalifikacjach, to będzie to jeden kandydat na kilkudziesięciu.
Polskie uczelnie masowo wypuszczają produkty absolwentopodobne. Pamiętam przed pewnym okresem przepytywanie kandydatów po marketingu z zakresu podstaw tej nauki. Pytałem absolutnych podstaw, w rodzaju cyklu życia produktu, analizy SWOT, macierzy BCG. 90 % absolwentów to były ofiary oszustwa. Nie kończyłem polskiej uczelni, w moim odczuciu proste pytania ułożyłem po prostu z pamięci.
Oszustwem są kursy języków obcych- większość osób które na studiach miały języki obce, nie mówi w nich. Dziwne że ja swoją niepolską uczelnię opuściłem z 4 językami płynnie opanowanymi, z czego 3-ma na poziomie zaawansowanym, i nie była to uczelnia językowa. Z przerażeniem stwierdzam ze mam podobną znajomość języka jak absolwenci tych polskich kierunków na których uczy się tylko i wyłącznie jednego-dwóch języków obcych!
Polska nie ma kultury. Na Dolnym Śląsku prawie każde miasto liczące kilkadziesiąt tysięcy mieszkańców nosi (zwykle niewyraźną) pamięć teatru albo opery które tam działały przed II wojną światową. W sezonie odgrywano kilkakrotnie więcej spektakli niż robi to warszawska Opera Narodowa. Po operach czy teatrach regionalnych i objazdowych zostały po polskiej stronie tylko oszpecone sale z kanałami orkiestrowymi które współcześni wandale zlikwidowali, jak w Inowrocławiu czy w Świdnicy.
Hormony i antybiotyki zostają w mięsie, jedząc wieprzowinę zjemy też medykamenty które zaserwowano tym zwierzętom.
Pamiętacie matematyka antycznego, Pitagorasa? Był wegetarianinem. W czasach antycznych mięsa nie jadła część filozofów oraz uczonych. W antycznej Grecji istniał ruch który rezygnował z jedzenia jaj i składania popularnych wówczas ofiar ze zwierząt. Wielki powrót wegetarianizmu nastąpił w XIX wieku.
Jako weganin lubię przypominać co poniektórym fragment dekalogu: "Thou shall not kill"- nie zabijaj, nie winieneś zabijać. Wielu rasta to weganie i wegetarianie. Rasta uważają ciało za świątynię Jah wobec czego należy się o nią troszczyć i odpowiednio dbać. Wg jednej z opinii, do jakich dotarłem, dar życia jest darem Jah i tylko jemu przynależy prawo do odebrania go.
Istnieje nawet na świecie w czasach dzisiejszych część ludzie nienauczonych jeść mięsa, wychowanych przez wegetarian. Wegetarianizm jest bardzo popularny w Europie Zachodniej. W Polsce jest wciąż relatywnie rzadko spotykany, choć można żyć w takim środowisku. Istnieje nawet wegetariańska geografia miast, jest to rodzaj wiedzy każdego wegetarianina, w którym mieście gdzie znajduje się bar lub stołówka wegetariańska.
Autobus przepięknymi dolinami i wzgórzami dojeżdża do wsi Grunwald, miejsca sławetnej bitwy. Wyglądam przez okno, cieszę się skąpaną w zachodzącym słońcu pełną wzgórz, pól i gajów okolicą.
Fot. Wzgórza wokół Ostródy,
autor: Jurek77, obrazek znajduje sie na serwisie http://plfoto.com/1536125/zdjecie.html
Cały dzień jeździliśmy na wakeboardzie, a P. dopiero uczył się startować. Namawiałem go, namawiałem, i zdecydował się dopiero jak się już kończy sezon i woda jest zimna.
Autobus jedzie przez jakieś kręte wzgórza. Drogę w tym miejscu przedzielono na pół barierką, rozdzielając oba pasy, by nikt nikogo nie wpadł nawet na pomysł wyprzedzać. Same zygzaki.
Ciekawiło mnie gdy tam siedzieliśmy, odpoczywając po kolejnych kółkach i startach, ciekawiło mnie czy ludzie w ogóle są w stanie sobie wyobrazić że gdy oni siedzą w kurtkach, to inni ludzie cisną jeszcze na jeziorze na wakeboardzie. Ten wakeboard to takie uzależnienie. Widziałem jak ziomy prowadzące wyciąg chciały zmęczyć jakiegoś karka. Podkręcili mu wyciąg na maksa, na 40 kilometrów na godzinę. Jak się tam robi zygzaki na lince, to się pruje i 60 na godzinę. Mówili, że ma się karczycho zmęczyć. Ja bym w ogóle nie dał rady utrzymać się na takim speedzie przy takich falach- chyba trzeba mieć jeszcze więcej pałera w rękach.
Jedziemy przez wielkie wykopy. Budowana jest trasa ekspresowa Z Warszawy do Gdańska. Nikt niemal nie zauważa że jest to olbrzymie zniszczenie środowiska naturalnego. Wycina się lasy na malowniczych wzgórzach. W kilku miejscach, z tego co widzę, powycinano lasy w których rosły także świerki. Jak podliczyłem, nikną w ten sposób setki kilometrów kwadratowych przyrody.
W sprawie likwidacji tramwajów w dwóch polskich miastach najciekawsze jest że nie piszą o tym niemal żadne media poza blogosferą. Czy wszyscy dziennikarze mają gdzieś transport zbiorowy? Czy już wszyscy jeździcie samochodami? Chyba tak. W Warszawie samochód jest symbolem zamożności, osiągnięcia pewnego poziomu dostatku.
Po co pisać o transporcie zbiorowym? To przeszłość może? A może wy, dziennikarze, jesteście tak sprani przez papkę którą sami serwujecie, że nie dostrzegacie że świat się zmienia? Ludzie już lekceważą takie symbole dostatku które są kosztowne w utrzymaniu (wolę za roczne koszty posiadania samochodu pojechać raz w roku do Ameryki Łacińskiej), które niszczą centra miast, hałasują. Powodują niebezpieczeństwo na ulicach. Europa Zachodnia się pod tym względem zmieniła. A polscy dziennikarze przede wszystkim- nie.
Jesteście symbolem tego chorego społeczeństwa z jego fałszywymi idolami, już prebrzmiałymi symbolami statusu. Gliwice, miasto gdzie rozbiera się system tramwajowy, buduje akuratnie drogę szybkiego ruchu, autostradę przez samiusieńkie historyczne centrum. Droga szybkiego ruchu pobiegnie śladem dawnego kanału który łączył śląskie miasta z rzeką Odrą. Jakby ten kanał odbudować, to jakąś część transportu towarów można by przerzucić na transport rzeczny, na barki. Kanał pomiędzy Wrocławiem a Gliwicami już jest. Tą infrastrukturę można by przedłużyć do wewnątrz GOP-u.
Ale nie. Kanał został na starych pocztówkach. Teraz pojadą tamtędy samochody, wbrew nakazom polityki transportowej Unii. To tak jakby ktoś zbudował kolejną autostradę przez Stare Miasto w Warszawie i zlikwidował tramwaje na trasie W-Z.
Wielki skandal na obchodach tygodnia wegetarianizmu
Dzieje się tak dużo że ledwo mam czas wiele rzeczy odnotować. Piątkowe juwenalia na stadionie przy Polach Mokotowskich to była błotna apokalipsa. Wpadłem tylko na 10 minut na Ostrego, ale już wtedy stadion tonął w błocie. Dziwne, ale nie rośnie na nim zbyt wiele trawy, więc byle deszcz wystarczył by....Gdy wracałem wieczorem, lekko po północy, do mojego pociągu metra wtoczyła się grupa 500 ubłoconych po kolana fanów T-Love chyba. Błota było podobno po kostki. Wszyscy (poza laskami w modnych kaloszach) mieli przemoczone nogi, a buty, nawet nowe i ładne airmaxy, całkowicie oblepione błotem. Gdy ja uciekałem z tych juwenaliów koło godziny 17-tej, nie było nawet kolejki do wejścia.
Ostatnio nie daję sobie rady organizacyjnie, za mało jeszcze korzystam z kalendarza, a powinienem planować dokładnie każdy dzień, by np. zabierać ze sobą rano ciuchy na trening, a nie gnać przez centrum bo źle wszystko sobie 10 godzin wcześniej ułożyłem. Okazuje się że egzystencja bez przenośnego komputera i internetu bezprzewodowego w podróży jest coraz trudniejsza. Zapominam i mylę godziny spotkań, a info o nich trzymam w sieci. Do kalendarza mogę zaglądnąć z komórki, ale wciąż kiepsko mi idzie z uaktualnianiem listy wydarzeń. Dziś ledwo wyrobiłem się do teatru.
Jeżeli pojedziemy na zachód Europy, to owszem, przed laty likwidowano tam systemy tramwajowe, tylko że to wszystko miało miejsce w latach 70-tych i 60-tych. Ostatnie dwie dekady to okres renesansu szynowego transportu miejskiego, jako jedynej silnej alternatywy dla samochodu osobowego. Linii tramwajowych nie tylko się nie likwiduje, ale także na potęgę buduje się nowe w standardzie kolei lekkiej.
Taki tramwajo-pociąg okazuje się idealnie rozwiązywać problemy komunikacji miejskiej. Zwykle ma priorytet w ruchu miejskim, czyli automatyczne zielone światło na skrzyżowaniach, dzięki czemu jest najszybszym środkiem transportu miejskiego poza metrem i koleją miejską. Kilkanaście lat temu także z sukcesem wprowadzono tramwaje na sieci kolejowe, i okazało się to strzałem w dziesiątkę. Tramwaje dwusystemowe, bo tak się ten specjalny tabor nazywa, okazały się być po prostu dochodowe na liniach na których klasyczne pociągi generowały straty. Tabor ten jest lżejszy, zużywa mniej energii, ma większe przyspieszenia. Dziś tramwaje dwusystemowe wprowadzono nawet na zwykle linie kolejowe wokół Paryża, mimo że mogły tam kursować zwykle pociągi. Chodzi o miliardy oszczędności i zyski.
Czasem obserwuję zmiany zachodzące w moim rodzinnym mieście, Zielonej Górze. Chodzę i z przerażeniem oglądam świeżo rozebraną linię kolei miejskiej w Zielonej Górze. Szybki dalekobieżny transport międzymiejski jest rozbierany. Stąd odjeżdżały pociągi do Szprotawy. Po torach dziś archeolodzy-amatorzy śladów szukają. Ostatnio odkopali ruiny jednej stacji.
Fot. Rozebrane tory na wiadukcie nad główną arterią miasta- ul. Wojska Polskiego
O co tutaj chodzi. Oglądam tory i koleje po niemieckiej stronie granicy. Pociągi jeżdżą co 20 albo 30 minut. A takie koleje miejskie to skarb, gdzie pociągi gnają ze świstem powietrza co 10 – 15 minut, bo jest na to popyt. Tłumy mieszczan podróżują szklanymi wagonikami na wiaduktach ponad miastem. Blask świst powietrza gwizd. Pojechało.
I wtedy przedzieram się z Niemiec do Polski przez taką pustynię transportu zbiorowego, gdzie nie ma kolei tylko są autobusy. Z dworca kolejowego we Frankfurcie nad Odrą by pojechać do Polski trzeba iść piechotą na dworzec autobusowy w Słubicach. Albo jak pociąg jedzie to mu lokomotywę przetaczają. I dojeżdżam oto do takiej Zielonej Góry a tam zonk.
Piszę te słowa bez jakiegoś ostatecznego przekonania co do ich słuszności. Postawię tezę: telewizja, ten segment mediów jest winny bagnu w którym aktualnie w Polsce żyjemy. To możliwe że najważniejsze medium jest jednocześnie diabelnie upolitycznione. Wokół nawet lokalnych telewizji kablowych są takie cyrki polityczne, a radni mają takie parcie na szkło że nawet opłacają legalnie lokalne stacje, by te kręciły relacje z Rady Miejskiej, jak w Zielonej Górze. Telewizja jest grzeczna i relacjonuje działania władz. Jak za starej dobrej komuny. A teraz już lokalna telewizja padła jak lokalna ekipa dorwała całą regionalną lubuską TVP.
Regionalne anteny TVP swoją dworskością wobec lokalnych oligarchii przypominają nieco relacje białoruskie. Obiektywność dziennikarska jest pojęciem nieznanym, dziennikarze tematami wolą się nie interesować. Relacjonują jakby układał to sam oficer prowadzący.
Nie może być demokracji w kraju u którego podstaw leży berluskonizm. To mój przekaz na Światowy Dzień Bez Telewizora. Otóż telewizje lokalne są poprzekupowane, nie ma w nich zwykle niezależności dziennikarskiej, ba, bardzo często nie ma też samych stacji. Telewizję Kablową w Zielonej Górze zamknięto. Kable docierały do zbyt małej liczby osób, by program telewizji kablowej się utrzymał. Zaś przydział częstotliwości nadawczych dla takich stacji jest zamknięty, mimo że w mieście jest miejska stacja nadawcza sygnału telewizyjnego. Może nadawać kilka programów, tylko zdaje się że wciąż jest państwowa, albo podobnie. Nie wiem czy należy do Emitela, kontrolowanego przez rząd francuski.
Nic się nie dzieje z telewizją cyfrową, a milionom Polaków wciska się teleszmirę bez możliwości wyboru czegokolwiek niekomercyjnego, pozbawionego reklam. Ci ludzie nie zobaczą porządnego dziennikarstwa telewizyjnego, wypowiedzi ekspertów. W większości serwuje im się rozrywkę i popkulturę trashu. Kolejny odcinek Dulskich. Kultowej familji Kiepskich.
Ludność kraju mogłaby dostać wybór. Multipleksy kilkudziesięciu kanałów nadawanych naziemnie. Tylko że rząd coś kombinuje. Nawet tam gdzie działa naziemna telewizja cyfrowa, jak w Zielonej Górze, dalej serwuje koncesjonowaną przez siebie ofertę. Co to za dziwny system, w którym nie dopuszcza się do wolności nadawania w eterze? W którym rząd oszukuje obywateli odbierając tym biedniejszym możliwość wyboru innych niż rządowa papka stacji. Ten rząd, rząd PO-PSL jest chyba tele-skorumpowany, bo innego wytłumaczenia nie ma.
fot. cc wikimedia
Jako nastolatek odnosiłem wielkie sukcesy na polu historii i uczestniczyłem w olimpiadach z tej dziedziny wiedzy. Dziś próbuję określić i zdefiniować okres po 1989 roku. Do roku 1989 mieliśmy system który określiłbym jako okupację radziecką- stacjonowały tu przecież wojska radzieckie. Polskich namiestników radzieckiego okupanta nawet nie skazano. Zasługują choć na symboliczny areszt domowy, jak rozmaici byli dyktatorzy, których sprawiedliwość dosięgła dopiero w podeszłych latach. Liczba tych, którzy aktywnie wspierali system totalitarny, a nie ponieśli nawet symbolicznej kary, jest gigantyczna. Ilu sędziów skazano? Ha, wielu z nich wciąż zarabia w tym biznesie, robiąc nawet kariery polityczne!
Touchdown Poznań. Jedziemy do Berlina na jakieś-coś capoeirowe. Bilety na pociąg strasznie drogie, normalny dla 4 osób kosztuje chyba koło 650- 700 złotych, w dwie strony 1,3-1,4 tys. W pociągu nie ma internetu bezprzewodowego, a nawet w Estonii jest, ale tam pociągi pasażerskie sprywatyzowano. W Polsce wg konduktora kursował jeden wagon z wi-fi na trasie do Krakowa ale w ubieglym miesiacu go wycofano. W wielu krajach kapitalistycznych sieć w pociągu to standard, szczególnie w tych drogich pociągach.
Touchdown Rzepin. Na najważniejszej linii kolejowej łączącej Polskę z Niemcami kursują dziś tylko dwa pociągi regionalne na dobę. Do tego nieliczne ekspresy. Dworzec upada, zamknięto czynny od ponad dekady bar dworcowy, w którym zawsze kupowałem jedzenie podczas podróży koleją do Niemiec.
Zapowiedzi w pociągu są tak mamrotliwe jakby zapowiadający był kompletnie skacowany. Jedziemy przez Słubice. Parę lat temu wybudowano w tym mieście stację kolejową. A dziś zatrzymują się tu tylko te dwa pociągi osobowe na dobę.
Przejeżdżamy przez granicę, pociąg nagle przyspiesza. Wjeżdżamy na nowe tory, nawet miejscami zmieniono przebieg linii łagodząc zakręty po to by ekspresy do Polski mogły gnać po 160 km/h. Po polskiej stronie niby też tory „remontowano” i „modernizowano”, ale niepublikowani w mediach niezależni fachowcy z tej branży już jakieś 2-3 lata po zakończeniu rzekomych remontów zauważali że ogłoszono miejscowe ograniczenia prędkości do na przykład 50 km/h. Wymieniali miejsca takich ograniczeń do 40-50 km na linii gdzie wg dokumentacji pociąg powinien pruć 160 km/h.
Prokuratura lata temu dowiodła że w aferze modernizacji linii Berlin- Warszawa upozorowano remonty budynków stacyjnych. Miano dokonać kompletnej modernizacji, podczas gdy wykonano tylko zewnętrzną kosmetykę, a dokumentację sfałszowano. Ale zdaje się że odkryto tylko czubek góry lodowej.
W sprawie torów zaś nic nie znaleziono, także dlatego, że jak zauważają branżyści, gdyby ktoś ze specjalistów „sypnął” co się stalo, nigdy by nie dostał zleceń i byłby spalony na rynku zleceń, gdzie karty rozdaje jeden monopolista dostarczający infrastrukturę. Ot, Polska właśnie.
fot. cc wikimedia
Kolejne miasto zadecydowało o likwidacji systemu tramwajowego / kolei lekkiej. Najpierw tramwaje wycofano w Chorzowie Starym na Górnym Śląsku, 1-go września ostatni tramwaj zjechał z gliwickich ulic, a już 3 miesiące później zielonogórscy radni uchwalili rozbiórkę przedwojennej linii szybkiego tramwaju pod ciąg pieszo-rowerowy. Tymczasem eksperci transportowi na całym świecie wskazują politykę sprzed półwiecza- czyli likwidację systemów tramwajowych w miastach, jako błędną. Dziesiejsze miasta, zaduszone korkami, powracają do miejskiego transportu szynowego jako alternatywy mogącej bardziej niż autobusy odciągnąc kierowców od 4-rech kółek.
Kolej miejska Wiele miast Europy, np., kilkanaście miast francuskich, wydając setki milionów odbudowało swoje systemy kolei lekkiej (bo tak nazywa się współczesny odpowiednik tradycyjnych tramwajów). Taka kolej miejska kursuje z prędkością ok. 29 km/h (przykład z regionu Dusseldorf, RFN), a więc niemal dwukrotnie szybciej niż klasyczne tramwaje. Kolej taka ma priorytet na skrzyżowaniach z drogami kołowymi, i zatrzymuje się jedynie na przystankach. Korzysta się z lekko przebudowanych zwykłych sieci tramwajowych. Tabor jest bardziej pojemny niż w przypadku zwykłych wagonów tramwajowych. Takie naziemne metro mogłoby powstać w wielu polskich aglomeracjach- tory już są, wystarczy zmienić sygnalizację i tabor. W Niemczech, gdzie kolei miejskich kursuje najwięcej, tory w centrach miast niekiedy przebiegają pod ziemią. W Bielefeld po zmianie tramwaju w kolej miejską zanotowano 70 % przyrostu liczby podróżnych.
Tramwaj kolejowy Buduje się coraz to nowe systemy łączące w jedno systemy kolei i tramwaju. Ostatni taki system uruchomiono w 100-tysięcznym mieście Sassari na Sardynii. Kolej wąskotorową wprowadzono do centrum miasta budując torowisko przez centrum, klasyczne pociągi zastąpiono tramwajami mogącymi kursować zarówno po torach tramwajowych, jak i kolejowych. Tramwaj kolejowy we włoskim Sassari kursuje 2,5 kilometra po torach tramwajowych w centrum oraz 1,6 km po podmiejskich torach kolei wąskotorowej. W Europie tramwaje kolejowe kursują w 12 regionach, obsługując kilkadziesiąt miast i łącząc je w wielkie sieci. Literatura podaje że osiągają zyski na liniach gdzie tradycyjna ciężka kolej przynosiła straty.
Czasem, podróżując po Europie, natykam się na ślady jakichś planów tak dalekosiężnych, że aż szokujących. Oto w Brunszwiku natknąłem się na zagadkowe 3-torowe linie tramwajowe. Okazuje się że z ogromnym wyprzedzeniem zaplanowano tam wprowadzenie tramwaju kolejowego, mającego inny rozstaw szyn, i od kilku lat powoli dodawano trzeci tor przy okazji planowych remontów.
Tramwaj klasyczny Klasyczne tramwaje miejskie zaczęto odbudowywać po wielkiej fali mody na motoryzację indywidualna już w latach 80-tych XX wieku. Pierwszym miastem które odbudowało tramwaje było kanadyjskie Edmonton. Od około 1985 roku trend odbudowy dosiągł Europę. Mimo to zamykano jeszcze małe i nierentowne systemy. Mimo to liczba systemów tramwajowych wzrosła z 300 w roku 1980 do 360 obecnie. Według danych UITP, Międzynarodowego Związku Transportu Zbiorowego, kolejne 100 systemów znajduje się w budowie lub planowaniu. We Francji planuje się do roku 2020 budowę 1500 km nowych linii tramwajowych. Systemy odbudowano już w kilkunastu miastach, w budowie jest kilka kolejnych.
Gliwice likwidują Likwidacja w Gliwicach jest pokłosiem lat upaństwowienia tramwai na Górnym Śląsku. Ich komunalizacja nastąpiła dopiero z początkiem tego roku, ale system jest ruiną- tory i tramwaje zdezelowane, a zarząd tramwajowego monopolisty to komunistyczny dinozaur z horrendalnymi kosztami i przerostami zatrudnienia. Od gliwickiego samorządu żądano horrendalnych dopłat, około dwukrotnie przekraczające średnie stawki wozokilometra na polskim rynku. Monopolista odmawiał remontowania torów w mieście. Tory, po fatalnie przeprowadzonej reformie, były własnością przewoźnika, trudnoby więc było zmienić przewoźnika tramwajowego i zarządcę torów na lepszą firmę.
Fot. Niemiecki fotograf uwiecznił ostatnie dni gliwickiego tramwaju (cc wikimedia)
Jeśli ktoś szuka aluzji politycznych w megahitowym następcy „Tytanika”, to, ba, może ich nabierać wiadrami. Ta kosztująca blisko miliard złotych, rozwijana od 15 (sic!) lat superprodukcja to ckliwy, wyciskający łzy z oczu pean dla głębokiej ekologii, który notabene sprzedał się tak świetnie że po 10 dniach wyświetlania wbił się na listę najlepszych przebojów kasowych wszechczasów (miejsce 42.), inkasując w tak krótkim czasie aż 642,993,860 $. Jest dość możliwe, że Awatar przebije nawet „Tytanika”, tegoż samego zresztą reżysera.
Premiera filmu opóźniła się o pół roku, chciano dać czas właścicielom kin na lepsze dostosowanie aparatury do wyświetlania filmów trójwymiarowych, ten czas wykorzystano też na lepszą postprodukcję. Film wyświetlono w 2032 kinach dostosowanych do wyświetlania filmów trójwymiarowych w USA. Także w Polsce kin tych przybywa, kina takie (3D cyfrowe) są już w miastach 60-tysięcznych. Wykaz miast pod postem.
Awatar przedstawia historię próby podboju obcej planety zaludnionej przez sympatycznych tubylców przez typowych reprezentantów kompleksu militarno-paliwowego. Jakaś prywatna armia, jakaś korporacja z menadżmentem bez zasad. Pod wioską tubylców są zasoby rzadkiego i drogiego metalu. Wynajęta zbieranina najemników łyka każdą bzdurę jaką opowiedzą im ich najemcy.
Tubylcy tymczasem żyją w kompletnej harmonii ze światem przyrody. „Ludzie z nieba” mogą im jedynie zaoferować dżinsy, piwo i ersatz życia w społeczności rządzonej przez ludzi wyzutych z zasad, natrętnie walczących o dobra materialne. Iluzje do obecnych ideologii politycznych są aż nadto czytelne. Film powinien przypaść do gustu wszelkim ekologom, a tych, jak pokazują wpływy kasowe, jest na świecie masa.
Dopisek
Na użytek moich czytelników stworzyłem listę miast z kinami oferującymi Awatara w wersji 3D: Częstochowa, Katowice, Sosnowiec, Gdańsk, Kraków, Bydgoszcz, Toruń, Lublin, Zielona Góra, Łódź, Bielsko- Biała, Gliwice, Rybnik, Poznań, Dąbrowa Górnicza, Białystok, Gorzów, Legnica, Lubin, Olsztyn, Opole, Piła, Piotrków, Płock, Radom, Rzeszów, Szczecin, Warszawa.
Świat się zmienia w jakimś paraliżującym mnie tempie. Postęp niesłychany zmienia nasze życie każdego dnia. Ale są sektory, gdzie postępu nie ma. Jeśli gdzieś wciąż tracimy czas, to w środkach komunikacji miejskiej.
Jest to przerażające, że z centrum Warszawy do lokalizacji podmiejskiej jedzie się ponad godzinę. Okolice Dworca Zachodniego. Same korki. Tutaj bus-pasy jeszcze nie dotarły. W stojącym godzinę w korku autobusie można nawet iść spać. Jest to nostalgiczna podróż z prędkością pieszego równoległe do linii zapomnianego, nieużywanego metra naziemnego, zbudowanego w roku 1927 przez prywatny polski koncern "Siła i Światło".
Gdy po ponad godzinie wysiadam przy centrum handlowym Blue City, rozpocząwszy tą wyprawę na Starym Mieście, rzucam okiem na budynek centrum handlowego, dosłownie za którym biegną zapomniane tory naziemnego metra. Gdyby ono działało, podróż skróciłaby się 4-rokrotnie, do jakichś 15-20 minut. Mogłyby funkcjonować takie stacje metra: Aleje Jerozolimskie, Blue City, Dworzec Zachodni, Ochota, Al. Jana Pawła II- tory są, przystanki w tych miejscach już są.
Z Mazur na początek Dolnego Śląska jechałem równo 18 i pół godziny. Jechałem pociągami i autobusami PKS. Średnia prędkość podróży transportem zbiorowym: 30,43 km na godzinę, czyli jak za czasów dyliżansów i koni rozstawnych. Vivat reżim postokrągłostołowy! Polskę opanowali ludzie którzy nie mają większego szacunku dla środowiska naturalnego. Transport zbiorowy nie niszczy środowiska naturalnego tak jak samochody osobowe, zajmujące skąpą przestrzeń publiczną miast na parkingi i drogi. Ten reżim nie ma za grosz szacunku do nauki! Ekonomiści wolnorynkowi bowiem od 30 lat przekonują do likwidowania monopoli w komunikacji zbiorowej! Swoje wywalczyli najpierw w Szwecji, a potem tama runęła w liberalnej części kontynentu. Nawet w Rumunii widziałem na torach prywatne pociągi. Stosowną mapkę pokazującą, na ilu liniach operują w Rumunii operatorzy konkurencyjnych pociągów, załączam w wykazie literatury.
W Zielonej Górze pod ideowym przywództwem "Gazety Wyborczej" rozbiera się przedwojenny szybki tramwaj tudzież kolejkę miejską. Dziennikarzom wydaje się ze jest to jedyna metoda na stworzenie w mieście ścieżki rowerowej. Tymczasem naokoło jest gęsta sieć dróg, wystarczy inżynier ruchu który pozmienia organizację, wygospodaruje pas z ulicy pod rowery, oczywiście wycinając gdzieniegdzie ruch samochodowy i zamieniając niektóre ulice w jednokierunkowe. To samo, tylko że bez marnowania infrastruktury szynowej wartej kilkaset mln PLN.
Fot. Tory kolejki miejskiej w Zielonej Górze- do 1946 roku kursowały tu składy pasażerskie.
Ale nie, my wiemy lepiej, i jeszcze zazielenimy nasze progi. Ekolodzy starszej daty nieodmiennie wskazują w książki. Likwidacja torowiska prowadzącego z położonego peryferyjnie dworca do największych osiedli mieszkaniowych miasta w przyszłości uniemożliwi renesans kolei. Ożywienie kolei w Zielonej Górze, gdzie kolej dokumentnie i ewidentnie zdechła, straciwszy 90 % klientów na rzecz kursujących co 15 -30 minut linii podmiejskich, zostanie skutecznie przekreślone przez gazetę i jej wielką akcję przepychania swojego zdania i cenzurowania krytyków. Dość skutecznie ocenzurowali nas- przeciwników rozbiórki torów.
Na zachodzie Europy kolej kursuje tak często jak autobusy, co kilka-kilkanaście minut, na liniach podmiejskich co 20-30 minut. Z takimi częstotliwościami kolej funkcjonuje nawet wokół mniejszych miast. W Polsce, dzięki monopolowi wiecznie żywych PKP i ich wcieleń pośmiertnych, kursuje kolej-widmo. Ile osób pojedzie w pociągu kursującym co 3 czy 4 godziny jeśli mają autobus co 15 czy 20 minut? Kolej wokół Zielonej Góry to już tylko plenerowe mauzoleum dawnej świetności. Pociągi-widma potrafią w szczycie wozić po 10- 15 osób. Oczywiście nikt nie policzył, o ile mniejsze są wpływy z biletów gdy pociągi nie docierają torami do największych dzielnic miasta, a kończą na położonym na uboczu centrum dworcu.
Dziennikarze jednej z gazet wiedzą najlepiej. Aha, i mają jeszcze swój nakład. Obawiam się, że ich pogląd zwycięży. Tramwaje w Europie dziś likwiduje się jedynie w Rosji i w Polsce. Europa Zachodnia wciąż obfituje w kolejne nowe systemy. Może dlatego, że oprócz traktowanych z przymrożeniem oka bulwarówek ma normalne media, których wciąż nie dorobiliśmy się w Polsce.
Gdy Cintia powiedziala ze jej znajomy nie moze mnie zabrac samochodem na lotnisko, lekko sie przerazilem. W zasadzie nie lubie polegac na tego typu znajomych znajomych ktorzy niby kogostam zawioza, bo to roznie bywa. No i jak zwykle opcja transportu wysypala sie.
Z wiosko-miasteczka na wyspie na oceanie musialem wydostac sie na polozone na tej wyspie lotnisko miedzynarodowe. Pobieglem po bagaze, usicskalem mame R. ktora udzialala nam gosciny i zyczyla mi ´Bog z toba´ na droge. Pognalem z tobolami na glowna droge wychodzaca z wioski.
Autobusow rozmaitych jezdzi cale multum, ale rozkladu nie uswiadczysz na przystanku. W ogole przystanki, jak jak w Polsce przystanki PKS-u, to sa czasem oznaczone tylko po jednej stronie ulicy. Aby jechac w przeciwna strone, po prostu czeka sie naprzeciwko.
Minely mnie jakies 3 autobusy nim dotarlem na przystanek. A bylo juz gdzies kolo za kwadrans 10 w nocy. Bylem lekko zaskoczony ze wioska- miasteczko produkuje taka horde autobusow. Oho, jest i przystanek po drugiej stronie ulicy. Logicznie wiec powinienem czekac naprzeciwko, tylko ze tam akurat dochodzi ulica. Czyli czekac gdzie- przed czy za skrzyzowaniem?
Zlapalem jakis autobus, ale zatrzymal sie jeszcze 50 metrow dalej. Pobieglem, przy okazji gubiac kwit rezerwacji hotelu z niedomknietej torby, ktory zwrocili mi podrozni z tegoz autobusu. Uff, jade. Podroz z przesiadka, mgliscie z mapy wyspy pamietalem ze po drodze jest jakas wioska- wezel komunikacyjny w ktorym schodza sie linie autobusowe.
Zawsze mówię że żyjemy w świecie bubli. Kolejne słuchawki powędrowały do kosza. Mój tato gdy nie ma mi co kupić na prezent, kupuje słuchawki. Nawet takie za 150 czy za 2 stówy dają radę kilka miesięcy najdłużej. Dziwne ile trzeba dać za słuchawki by się nie rozwaliły. Kupiłem takie firmy Skullcandy, że droższych nie widziałem, takie z lwem judy, schowkiem na weed i w ogóle w kolorach rasta. I chyba 3 dni trwało nim ten pałąk górny się złamał. Jak zapałka oczywiście. Że niby dożywotnia gwarancja. Leżą teraz na półce, na tej gwarancji nie pisało co się robi, gdzieś się trzeba było zarejestrować czego nie zrobiłem, a kupiłem je z netu. A teraz klapek się rozleciał. Jak ktoś za klapki bierze 170 złoty, jak firma Oakley, takie o fajnym futurystycznym wyglądzie, to chociaż mogłyby dwa sezony wytrwać. A tu się napisy zdarły już, paski to już z kilka razy poodlatywały, że klejem je kleiłem bo ekologiczny jestem. Teraz taki rzemyk odpadł i chyba nowe trzeba kupić. Złaziłem niedawno całą Florencję i jedyne fajne klapki były chyba po 68 czy 98 euro. Z podeszwą „Vibram”. W całym mieście były tylko dwa skejtszopy, z zalewie butików Prada, Gucci, Cartier. Ja pierdziu, czy tak drogi klapek też nie jest luksusem? Kupiłem sobie buty zimowe za 160 euro, ale okazały się nawet nie wodoodporne, są ze szmatek i niezbyt wygodne mimo nadmuchiwanego języka. Nie ma wszędzie Internetu na kempingach po Europie. Ceny za net to np. 5 euro za godzinę dostępu do WiFi. Ja muszę jakieś raporty poprzesyłać, co na wycieczce kończę, i co? Nasz świat jest bardzo nieperfekcyjny. Ja bym zrobił takie kempingi z Wifi ale zdaje się że nie mam tyle kasy by sobie kupić taki teren na kemping, w fajnej okolicy to kosztuje kilka milionów na pewno. Ale bardzo taki kempingowy biznes mi się spodobał. Można otworzyć swoje własne królestwo. Może w Chałupach powinienem mój kemping otworzyć z dancehallami, kajtami, capoeirą i raggajunglami? Megabaunsy i mnóstwo sportu. To na pewno fajna opcja biznesu na wakacje. Może poprzekonuję znajomych biznesmenów czy nie zechcieliby zdywersyfikować swojej działalności pod kątem zachcianek i kitesurfingowych zajawek Fufa. Może też powinienem otworzyć porządne radio i telewizję z raggajungle. Mamy w sieci społecznościowej telewizję, może trzeba ją rozreklamować. Z chęcią robiłybym fajniejsze rzeczy niż obecnie. Jest taka presja na to żeby być „poważnym biznesmenem” a niektóre biznesy wcale nie muszą być sztywne i nudne, na przykład taki kemping w Chałupach. Wielu ludzi potrafiło połączyć pasję z biznesem i wyszły im fajne rzeczy . Kto zna firmę snowboardową Burton? Czytałem o jej właścicielu. Albo niejaki Jan Karpiel, który rozwinął się w branży pancernych rowerów do downhillu i produkuje m.in. pancerną ramę Armaggedon. Mam mnóstwo znajomych którzy robią różne rastabiznesy, jakieś wegetariańskie kateringi, kluby muzyczne, wydawnictwa muzyczne. Bardzo trudno ale da się.
fot. cc wikimedia
Grudeq w swoim poście zwątpił w ideę bezpośredniej konkurencji przewoźników dalekobieżnych na sieci kolejowej. Istotnie- ma sporo racji. W wielu regionach Europy sztucznie podtrzymywanym monopolom w rodzaju odpowiedników PeKaPu udało się zbudować monolitycznie niemalże twierdze. Z tym że one pękają. Podpiłowują je liberalni politycy. W Polsce twierdza Pekapu jest bezpieczna, bo partii stricte liberalnych nie mamy. Jak działa konkurencja na torach? Z jednej strony przewoźnicy konkurują w obsłudze danych relacji. Z Londynu do wyboru mamy dwóch przewoźników, zwanych tam TOC (train Operating Companies) w kilku najważniejszych relacjach. Do tego na tamtejszej sieci kolejowej działa kilku operatorów pasażerskich na zasadzie wolnego dostępu, czyli jeżdżą tam gdzie im się opłaca i nie otrzymują żadnych subsydiów. W sumie działa 32 przewoźników pasażerskich o większej skali usług. 90 % z nich jest prywatna. Ponadto istnieje multum malutkich bocznych prywatnych lub zabytkowych linii kolejowych, ich wykaz ma kilkaset pozycji.
Edukacja nauczycieli jest w naszym kraju kompletnie do bani, tkwimy wciąż w szkolnictwie rodem XIX wieku. Trzeba wyjechać z Polski by to spostrzec. Chodziłem do szkoły średniej na Zachodzie. Małe klasy, jeszcze podzielone na grupy po kilkanaście uczniów, nad każdym nauczyciel się pochyla. Atmosfera luźna jak na ćwieczeniach na studiach, nikt nie boi się zapytać gdy czegoś nie rozumie. Praca w grupach to jakieś 50 % zadań (tyle się mówi o niezdolności Polaków do pracy zespołowej, może dlatego że ich się jej nie uczy?), a przy reszcie nauczyciel chodzi po klasie i podłazi do każdego z osobna. Plan zajęć każdy uczeń układa sobie sam, nie ma klas, chyba że na spotkania z wychowawcami. W Polsce zaś gombrowiczowski teatr i absurd w jednym. Nauczyciel udaje że uczy, uczniowie udają że się uczą. Przeważa w naszym modelu spektakl w którym jedna osoba wciąż mówi, w ogóle się nie przejmując tym czy słuchacze nie mają pytań, i trwa on 45 minut. Czegoś takiego nie było w niemieckiej szkole do której chodziłem. Tutaj uczniowie dyskutowali z nauczycielami jak równy z równym. Zadawali pytania, normalnie sobie rozmawiali, u niektórych swobodnie sobie łazili po klasie nawet. Żadnego czyjegoś wywyższania się, żadnej chorej hierarchii na taką skalę jak w Polsce. Nikt nie czuł przesadnego respektu, ci ludzie zachowywali się normalnie po prostu. I to wszystko w prowincjonalnym niemieckim gimnazjum na wsi.
fot. cc wikimedia
Przed laty zaciągnąłem się do Organizacji. Zapowiadało się świetnie, wszyscy mieli nadzieję że Organizacja ta coś zmieni w naszym kraju. Tymczasem były to ambicje kilku silnych jednostek, które zwołały swoich dalszych i bliższych znajomych i zwolenników. Przez lata byłem zwykłym szeregowym członkiem, zawodzącym że z pozycji członka nic nie wiadomo, docierają jakieś strzępy informacji, i że w ogóle mocno inaczej zarządza się takimi organizacjami. Narzekałem na chaos informacyjny (straszliwe łańcuszki mejlowe), napisałem 20-stronnicowy raport, co powinno ulec zmianie. Gdzieś go chyba nawet jeszcze mam. Oczywiście coś się zmieniło, ale to kropla w morzu.
Lata upływały, powoli przekonywałem się o strasznej prawdzie. W Polsce wszyscy są tak zarobieni, że na żadne Organizacje czasu nie mają. Jak nawet płacą składki, to pojawiają się jak satelity. Organizacjami rządzą działacze, którzy dzięki temu że mieli czas się angażować, narzucili ich kierunek działania. A w takich organizacjach angażuje się, nie chcąc być krytycznym, nieco specyficzny typ ludzi. Osoba innego typu woli w czasie wolnym iść na trening, do klubu, na imprezę, potańczyć, zamiast brać udział w niekiedy niewymownie nudnym procedowaniu z punktu do punktu.
K. wyszedł na parkiet, i pytał się mnie czy porozmawiam z Congo Nattym, bo on chciałby pogadać z jakimś miejscowym rasta. Przedstawiłem K. komplet wymówek (w zasadzie było mi głupio, wstydziłem się). Nie posłuchał, za co jestem mu wdzięczny. Zostałem energicznie chwycony za rękę i zaciągnięty na bakstejdż.
Congo Natty jest soundmenem raggajunglowego soundsystemu w którym nawijał z nim jeszcze Top Cat. Raggajungle to rodzaj rave'u w wersji rasta. I to było bardzo rasta. Bardzo mi się podobały nawijki a'capella Top Cata o tym że należy realizować swoje marzenia choćby. Ale też trudno mi było całą tą lirykę zrozumieć. Część nawijek była w slangu, w patois, do tego nawijana z zabójczą prędkością kilku słów na sekundę do riddimów ok 150-180 beats per minute.
Mam różne zajawki polityczne, więc pytałem się Congo Natty'ego, co o nich sądzi. Co sądzi o demokracji? Demokracja? Ona także zniewala ludzi, podporządkowuje ich. Pojawiają się ludzie którzy mówią innym, co mają oglądać w telewizjach którym to oni przyznają prawo do emisji w eterze, jakiej muzyki mają słuchać w radiach którym przyznają częstotliwości.
Szczerze przyznawszy się, od dawna nic nie napisałem. Taki blog to bazgrolenie, a pisanie to rzetelna kwerenda, przeczytanie kilkunastu książek na dany temat i potem napisanie tekstu. Polska jest krajem bazgrolenia, robienia wielu rzeczy na wariackich papierach. A, bo się spieszyłem. Dzisiaj napisałem ważny dokument, nad którym powinienem siedzieć z tydzień, a zrobiłem to dużo mniej dokładnie. Trochę go nabazgroliłem, mając tyle innej rozmaitej pracy której nie wykonać- nie mogłem. I tak dziś od 6 rano do 18-tej bez przerwy liczyłem i pisałem, a jeszcze jakiegoś zużycia surowców w produkcji nie przeliczyłemi zalegam z nim konsultantce na wczoraj tych wyliczeń potrzebującej.
Jednak te biznesplanowo-konsultingowe pranie mózgu robi swoje. Groźba opóźnienia i wynikających z tego finansowych strat dopinguje tak, że haftuję to co mam w dość szybkim tempie. Kiedyś się zabrać nie mogłem, a teraz- nie ma wyjścia. I jeszcze jestem to w stanie wyhaftować w zadanym czasie, tak wymierzając by się nie spóźnić.
Dziś wyszukiwaliśmy lepszą siedzibę jakiegoś oddziału, objechałem z kilkoma agentami jakieś kilkanaście obiektów. To taka przejażdżka po mieście za kilkanaście tysięcy, bo zwykle taką prowizję liczą sobie ci ludzie, jeśli transakcja dojdzie do skutku. Z pracownikiem przez zatłoczoną polską aglomerację przebijaliśmy się jeżdżąc nawet parkingami, byle tylko ominąć gigantyczne korki i zdążyć na poumawiane spotkania.
Rozmawiałem z ludźmi pracującymi w takich aglomeracjach i jeżdżących bezustannie samochodami. Oni czekają na nowe drogi. W tej aglomeracji wyburzono jakieś 10 do 15 % zabytkowego centrum miasta pod poszerzanie dróg. Owa aglomeracja nie ma nawet obwodnicy dookoła miasta. Perfidni politycy obwodnice co prawda budują, ale oczywiście- przez miasto, burząc po drodze domy. Tymczasem na zachodzie Europy obwodnice buduje się poza centrami miast, poza linią zabudowy miejskiej.
Dziś dzień Zwycięstwa Motoryzacji w Polsce, w krajach „cywilizacji śmierci” obchodzony jako Dzień bez Samochodu. W Polsce przegoniliśmy już pod względem stopnia motoryzacji niektóre kraje "Starej Europy". Dla mnie istnieje związek z "cywilizacją śmierci" vs. katolicyzmem a sferą samochodów i transportu publicznego. Otóż dobry transport zbiorowy jest domeną krajów liberalnej północy, krajów protestanckich, do których po wybuchu reformacji przeniosło się gospodarcze i cywilizacyjne centrum Europy, mieszczące się ongiś w północnych Włoszech.
Kraje historycznie protestanckie mają zwykle nieporównanie lepszy transport niż kraje katolickie. Choć nie jest tak zawsze- w historycznie protestanckiej Estonii prywatyzacja kolei została spieprzona (kwestia sprywatyzowania torów). A w katolickiej Austrii komunikacja zbiorowa działa dość poprawnie, choć konkurencji przewoźników jednak tam nie wprowadzono. Kraje katolickie są dziś jednakże przede wszystkim peryferią cywilizacji Europejskiej. Hiszpania, Irlandia, Portugalia, Włochy. To już nie jest centrum Europy. W krajach historycznie protestanckich współrządzą bądź odgrywają istotna rolę partie określane jako liberalne i ekologiczne. Dzięki temu tamtejszy transport stał się jednocześnie liberalny i ekologiczny. W miastach mamy ścieżki rowerowe, którymi odbywa się do 50 % ogółu podróży miejskich. W rozlicznych aglomeracjach dominuje transport zbiorowy. Wydziela się bus pasy (jezdnie tylko dla autobusów). Odbudowuje się linie tramwajowe w nawet 100-tysięcznych miastach, szczególnie we Francji. Nawet w 200-tysięcznych miastach buduje się linie metra automatycznego, nie potrzebującego motorniczych. Centra pozamykano dla samochodów, przejechać mogą jedynie autobusy i tramwaje. Coraz popularniejsze staje się promowane przez ekonomistów transportu „congestion pricing”- czyli pobieranie opłat za miejskie drogi, po to by zlikwidować korki. Czas w nich tracony zamiast go bezproduktywnie marnować, po prostu zamienia się na pieniądze. Myto działa w Londynie, Sztokholmie, Mediolanie, Rydze, czeskim Znojmie, Durham, Valettcie (Malta), Oslo, Trondheim, Bergen. Płaci się albo za zajęcie deficytowej powierzchni ulic w centrum, albo za korzystanie z infrastruktury drogowej, której koszty budowy w centrach miast sięgają miliardów za kilometr. Parkowanie auta blisko centrum Londynu może kosztować nas nawet 6 tys. PLN miesięcznie. W Amsterdamie za kilkugodzinny postój auta płaciło się kilkadziesiąt złotych. Niskie ceny mają jedynie okoliczni mieszkańcy.
Wenecja to Miasto Lwa. Uskrzydlony lew jest symbolem tego miasta bez samochodów. Jak wygląda takie miasto bez samochodów? Transport zbiorowy to postawa weneckiej komunikacji. Do tego transport pieszy. Śródmiejskie place, ulice i skwery bez jednego auta. Nawet nie ma rowerów. Jest trochę za ciasno. Możliwe że ich tu nie dozwolono. Ja bym tu dał radę moim bajkiem do downhillu, który łyka wszelkie stopnie ma mostach nad kanałami jak bułeczki. Weneckie biennale, wielka wystawa sztuki światowej, akurat trwa, ale byliśmy zapóźni w Wenecji by załapać się na wystawy. W Wenecji poza sztuką nie ma nic ciekawego. Wszędzie sklepy dla turystów, z rzadka sklepy światowych sieci. Nie znalazłem nawet skejtszopu. Sklepy z maskami, pamiątkami, setki knajp i restauracji. Trzeba unikać tych przy głównych szlakach turystycznych. Za drogo, zła jakość potraw. Dopiero dalej na uboczu obsłużą nas dobrze.
Krążę po Fejsbooku i jest to niesamowite. Za znajomego mam znanego filozofa. Ma jakieś dżezy na swojej stronie, słucham jego muzyki. W ogóle wyobraźcie sobie serwis gdzie prawie każdy ma swoją stronę domową. Tak, portale społecznościowe to zbiory wielkich stron domowych. Sam nawet zrobiłem rastasieć społecznościową, na razie jest dość mała, ledwie z 20 osób. Zapraszam, www.rastuchy.ning.com
Jacek Podsiadło uzewnętrznia swoją biedę (zarabia 175 zł/ mies) na portalu gazeta.pl. Tak, gdyby było w prasie drukowanej, nigdy bym tego nie przeczytał. Pomyśleć że jeszcze są jakieś gazety niedostępne on-line. Czasem jeszcze siadam w kawiarni z prasą, przeglądam gazety których zazwyczaj nie kupuję, chyba że jest coś ciekawego (w 95 % nie ma). Ale ten świat się skończył, na szczęście dla drzew.
A. się na mnie obraził, powiedział że już nigdy nie będzie ze mną grał w angolę. Że grając z nim bezustannie go nakręcam do bardziej agresywnej gry. Kopiemy się po twarzach, on jest potem zdenerwowany i ma cały dzień zepsuty. Może mu to przejdzie- nie wiem. Nie robię tego specjalnie, a kopy kontroluję by nikomu nic nie zrobić.
Dziwne. Czasem chodzę na regional, gdzie są kolesie którzy jak grają to w ogóle nie kontrolują swoich ruchów. Ja staram się tak grać by zatrzymać nogę nim walnę w czyjś pysk, oni walą jak cepem. Raz jak byłem mocno przeziębiony też polazłem na trening, mimo że człowiek wtedy ma problemy z koncentracją. Oczywiście grałem z takim kolesiem który już na dzieńdobry przywalił mi strzała z nogi w czapę którego nie uniknąłem. Teraz staram się rzadziej grać gdy jestem mocno chory.
No tak, czasem jak się gra to można nieco nakręcić agresji, ktoś kogoś kopnie, ty chcesz oddać i zaczyna się napieprzanka. Trzeba się mocno kontrolować by nie sprowokować kogoś dużo lepszego od siebie. Moje ziomy tłumaczą mi że nie ma sensu grać szybko, skoro nawet w wolnej grze przeciwnik może nas wywrócić, zapędzić w pułapkę. Agnieszka czasem opowiada o swojej strategii- gra spokojnie, powoli, czekając aż przeciwnik się odsłoni. Zapuszcza go w różne pułapki. Jest jedną z tych kobiet w capoeirze, które często rozwalają facetów.
Już po wszystkim. Siedzę w ekspresie do nadgranicznego Frankfurtu nad Odrą. Z polskiej ekipy widziałem tylko Agnieszkę, która też przyszła na zajęcia zaawansowane. Na tych zajęciach, poza np. chodzeniem na rękach w kółko, wymagają straszliwej znajomości capoeirowych piosenek. Na zajęciach dla średniozaawansowanych było tak że w 60- osobowym kole każda osoba musiała śpiewać piosenkę, i nie mogły się powtórzyć. Ostatnie osoby z końca tego koła miały najgorzej, bo większość popularnych piosenek już zaśpiewano. Tylko jedna osoba nie umiała i za karę musiała coś tam robić sama. A na zajęciach dla zaawansowanych już wymagano śpiewania piosenek o jakimś zwierzęciu. Nie dość że kiepsko znam portugalski, to nazw zwierząt w ogóle nie kojarzę, w każdym języku obcym nazwy roślin i zwierząt są rzadziej używane i początkujący ich nie kojarzą. Musiałem rozczarować hiperenergetycznego dredziarza prowadzącego owe zajęcia.
Zastanawiam się po cóż te bajki o demokracji w Polsce. Ostatnio pewien naukowiec gdy wspomniałem mu o mojej nadziei związanej z ustrojem demokratycznym, zrobił oczy jak spodki i pytał się, w jakim to kraju mamy takową demokrację. Mi się wydaje że najbliżej jest chyba w Szwecji- ten kraj przoduje w rozmaitych rankingach za pomocą specjalnych wskaźników mierzących poziom demokratyzacji. Mam teorię na temat minionych dwóch dekad polskiej historii. W Polsce nie było żadnej rewolucji, tylko zastąpienie jednego reżimu innym, a demokrację to mamy jedynie w sensie Karla Poppera, który termin ten odnosi tylko do bezkrwawego przekazywania władzy.
Okrągły Stół polegał przecież na zasadzie kooptacji. Postkomuniści dokooptowali, dobrali sobie grupę niegroźnych dla nich osób. Media? Były tak niezależne że nie powstałyby gdyby nie odgórny przydział papieru dla owych „niezależnych” przez komunistyczne władze. Wyobraźmy sobie dziś taką Polskę wczesnych lat 90-tych, Polskę bez Internetu, Polskę w której czwartą władzę tworzą w zasadzie tylko tabloidy dostępne na rynku i powstałe na papierze który łaskawie przyznali im niedawni tyrani.
Tajemnicą poliszynela jest że demokracja w Polsce to podtrzymywana przez propagandę bajka. Nowe partie, nawet jeśli powstaną, nie mają szans na konkurowane z już istniejącymi, bo te przyznały sobie z budżetu dotacje rzędu 100 mln PLN na kampanię do parlamentu. Chcąc finansować się same ze składek najczęściej nie są w stanie nawet dotrzeć do wyborców ze swoim programem. Demokrację bezpośrednią- te referenda, tak znane ze Szwajcarii, w Polsce zniesiono, odbierając ludziom prawo ich zwoływania.
Gdy byłem małym dzieckiem, transport zbiorowy jeszcze funkcjonował. Można było pojechać koleją do wielu mniejszych miejscowości, autobusy także kursowały dość często. To wszystko akurat znika (bo kryzys) lub znikło.
20 lat polskiej transformacji ustrojowej szczególnie na terenach skolonizowanej przez Polskę poniemieckiej "polskiej strefy okupacyjnej", nazywanej przez propagandę "Ziemiami Odzyskanymi", pozostawiło puste miejsca w autobusowych rozkładach jazdy, godne trzeciego świata dworce autobusowe czy często nieruszane od 70 lat dworce kolejowe, z oknami i drzwiami zabitymi płytami paździerzowymi. Polska strefa okupacyjna dziś to linie po których wiozący ostatnich kilku- kilkunastu pasażerów autobus szynowy rozpędza się do 15 -20 km/godz. A zdecydowana większość linii w tym regionie zarosła trawą. Tymczasem 30 czy 50 km dalej, po niemieckiej czy czeskiej stronie granicy na lokalnych liniach między dwoma wioskami szynobusy kursują nawet po kilkanaście razy na dobę. Da się.
Autobusy po stronie polskiej strefy zwykle w miarę często kursują jeszcze w relacjach podmiejskich. A relacje dalekobieżne to tragedia. Udałem się na obskórny dworzec w Jeleniej Górze, by pojechać autobusem dalekobieżnym którym jeździłem od wielu lat. Kiedyś między tymi dwoma miastami autobusy kursowały mniej więcej co dwie godziny, dziś to cud że w ogóle ostał się jeszcze ostatni wieczorny kurs. Na kurs którym zwykłem jechać, na dworcu zebrało się kilkunastu zaskoczonych pasażerów. "Jak będę ze szłoły wracać" pytała się nie-wiadomo-kogo jakaś kobieta około 20-tki.
Szanowny Pan Donald Tusk Prezes Rady Ministrów RP
Apel o wprowadzenie w Polsce ustroju demokratycznego
Szanowny Panie, W mojej opinii twierdzenie że w Polsce panuje demokracja jest nieprawdziwe. Domagam się wprowadzenia w Polsce systemu demokratycznego, choćby wzorem sąsiednich Niemiec.
Pochodzę z terenów przygranicznych, szkoły pokończyłem u zachodniego sąsiada i z mojej nadgranicznej perspektywy próbuję dociec przyczyny polskich niepowodzeń. Przez lata słuchałem opowieści o demokracji w sąsiednim kraju. Opowieści moich niemieckich przyjaciół, o tym, jak to partia anarchistów APPD próbowała swoich szans w wyborach do parlamentu ogłaszając że z otrzymanej dotacji wyprawie wielką fetę z bezpłatnym piwem. Progu 0,5 % nie przekroczyli, zbierając tylko 37 tys. głosów, zresztą przed głosowaniem na APPD inni przestrzegali w mediach.
Ostatnia debata o demokracji (we wtorek 21 kwietnia) ujawniła wiele ciekawych faktów. Oto PO przymierza się do stworzenia w ramach istniejącej ordynacji wyborczej tzw. okręgów trzymandatowych. Grzegorz Schetyna ma podobno odpowiadać za ów program tworzony przez jego MSWiA. Okręgi mają być tak skonstruowane, by zdobywano z nich po trzy mandaty. W ten sposób pozbytoby się np. wpływu mniejszości wyznaniowych i w ogóle możliwości budowy przez te grupy ich własnego środowiska politycznego. Pojawiły się opinie iż próg 5 % rzekomo uprawniający do zdobycia mandatu jest w praktyce fikcją. Aby uzyskać mandat z typowego okręgu należy uzyskać po kilkanaście procent poparcia, nierzadko 20- 30 %. Dopiero silna pozycja w danym okręgu, ba, silna pozycja w szeregu okręgów może się przełożyć na ów mniejszościowy wynik 5 % w skali całego kraju.
Wczorajszy wieczór spędziłem w towarzystwie mojej dobrej kumpeli która jest antropologiem. Jej teza– w Polsce nie ma wspólnot- jest wg mnie nader słuszna. Jesteśmy społeczeństwem, ale atomów.
Zaciągnęła mnie na meksykański film w ramach jakiegoś festiwalu filmowego. Film jak film, ale dla nas, Polaków, jednak nieco obcy. Jesteśmy mimo wszystko bardzo zatomizowaną ludnością. Z koleżanką antropologiem zgadzam się- społeczeństwa nie tworzymy, niespecjalnie tworząc nawet te małe społeczności, wspólnoty.
Obydwoje mieliśmy punkty odniesienia, mieszkając w innych krajach. W Polsce, w porównaniu z Francją, nie ma nawet instytucji przyjaciół. Przyjaciel po polsku to nie to samo co we Francji, gdzie jest to osoba z którą robi się bardzo, bardzo wiele wspólnych rzeczy-grana instrumentach, chodzi na imprezy, czyta się i dyskutuje prasę. W całym moim życiu w Polsce nie miałem takich przyjaciół jak w Niemczech czy Francji.
Jak mówi się „Dzień bez futra” to różne starsze kobiety w szubach i kożuchach patrzą oburzone. Ostatnio brałem udział w warszawskiej manifestacji przeciwko futrom. Tłumów nie ściągnęła, Warszawa zresztą to wschód Polski- tu na taką demonstrację przyjdzie mniej ludzi niż w 30-krotnie mniejszym mieście bliżej granicy niemieckiej. Tak to już jest- przypuszczalnie dlatego- że centrum decyzyjne kraju jest tak daleko od wszelkich granic poza wschodnią- jesteśmy tak ideowo odmienni, a wszystkie idee czy trendy muszą pokonać mózgi 3/4 ludności kraju, niż wreszcie dojdą na wschodnią rubież Rzeczpospolitej.
Futro to okrucieństwo, a dziś zwierzęta obrzyna się ze skóry już komputerowo, zapewne by zamożne Rosjanki mogły kupić sobie nieco złej karmy jaka wg mnie spływa na noszącego futra. Bez takiego ubioru można się obejść, i nie podoba mi się taka moda. Tymczasem wdziera się ona nawet do świata dresiarzy i skejtów.
Pamiętam moich zachodnioeuropejskich przyjaciół i ich ekologiczną manię. Żyli zresztą w krajach dość proekologicznych. Dziś Polska jest czarnym charakterem europejskiej i światowej ekologii, a nasz rząd gra dziś główne skrzypce w antyekologicznej opozycji. Czy w Polsce przez takich ludzi rządzonej da się dziś w ogóle żyć ekologicznie?
Energia
Osoba żyjąca ekologicznie w Europie Zachodniej może kupić do swojego domu energię ekologiczną (np. z farm wiatrowych) od ekologicznego producenta. W Polsce rynek prądu nie działa. Dostawców prądu zmieniło jedynie coś ponad 100 obywateli jest to drogie i bardzo biurokratyczne. Choć chodzi tylko o to że jeden dostawca dostarcza do sieci więcej ekoprądu, a inny mniej prądu np. z elektrowni węglowych. Za rządów PiS wprowadzono regionalne monopole elektryczne. Dziś funkcjonującego rynku energii w Polsce nie ma.
Śmieci
W Polsce w wielu miastach, jak np. Warszawie, w ogóle nie ma różnokolorowych koszy na różne śmieci znane z zachodniej Polski, dokąd przywędrowały z Czech czy Niemiec. W najlepszych miastach Polski recyklingowi podlega 7- 8 % odpadów, dziesięciokrotnie mniej niż w krajach skandynawskich. W Niemczech segregacja śmieci zaczyna się już od koszt na ulicac z kilkoma przegródkami na różne śmiecie. W Polsce do segregacji śmieci nie przystosowani są nawet producenci- np. jedna z konserwatywnych gazet codziennych drukuje swój dodatek prawny na żółtym papierze, który pracownicy przy taśmociągu sortującym makulaturę muszą specjalnie wydzierać z reszty gazety.
Dlaczego Dzień bez Samochodu (obchodzony wczoraj) nigdy się w Polsce nie udaje? Ponieważ nie mamy już transportu zbiorowego- brzmi jedna z odpowiedzi. Spojrzenie w statystyki pokazuje że od czasu upadku komunizmu w autobusach, tramwajach i pociągach pozostał jedynie co czwarty podróżny. A zresztą- transport zbiorowy to wciąż w Polsce oaza komunizmu, tego minionego systemu. Tutaj wciąż rządzi miniony system, kontakty towarzyskie i nieformalne są ważniejsze niż kwalifikacje, pasażer jest nieistotny. Kolejami czy autobusami nierzadko rządzą związki zawodowe, jak np. w przypadku Kielc, gdzie związkowcy dostali monopol na wożenie pasażerów komunikacji miejskiej starymi rzęchami. Wstawił się za nimi lokalny biskup. A państwowymi PKP nierzadko rządzili związkowcy. Inne związki zawodowe rządzą na PKP gdy rządzi PiS, inne gdy do władzy dochodzi SLD.
Wczoraj- malutka uroczystość. Wegetarianie z miasta skąd pochodzę zrobili sobie imprezę. Było jedzenie dziwnych potraw i granie na misach, do czego jakaś pani wykonywała śpiew intuicyjny. Dziwadło na maksa dla coponiektórych, dla innych pewno normalne. Kilku moich znajomych gra na misach, a spora część to wegetarianie czy weganie.
Jak wygląda owe Wege-party z okazji Międzynarodowego Dnia Wegetarianizmu? Panie i panowie naznosili potraw w słoikach, wazach i dawaj się popisywać, stać przy stoliku i opowiadać jak zrobili. Głównie kuchnia indyjska- tam wegetarianizm i weganizm panuje od drugiego tysiąclecia przed nasza erą. Weganizm i wegetarianizm wynika z różnych wyznań. Najbardziej znana jest wegańska kuchnia ruchu Hare Kriszna, spopularyzowana w Polce ich działalnością na Przystanku Woodstock i rozdawaniem setek tysięcy tanich posiłków wegańskich (bez nich weganie chybaby umarli tam z głodu).
New Age i Zielony Berlin
Już w Berlinie. Z Warszawy, choć oddalonej niewiele dalej niż wiele miast zachodnich Niemiec od Berlina, pociąg Eurocity podróżował prawie 7 godzin bez kwadransa, średnio jakieś 60- 70 km na godzinę. Większość drogi spędziliśmy w wagonie restauracyjnym. Moja ekipa stołowała się obficie. Wagon restauracyjnym, mimo ze świeżo zmodernizowany, był bardzo nieelegancki, plastikowy, sztuczny. M. rzucił pomysł by te wagony restauracyjne sprywatyzować, wówczas każdy miałby inny klimat, zamiast tej atmosfery fast- foodu. Pamiętam z podróży pociągami innych kolei europejskich wagony restauracyjne w atmosferze fin-de-siecle'u, z ozdobnymi lampkami na każdym stoliku. W restauracji na szynach rozmawiamy o tym ze jako osoby którym nie starcza kultura w jakiej wyprosiliśmy sięgamy po obce kultury i przez to zaliczamy się do ruchu New Age. Osoba która to mówi chyba zna ten temat, jest antropologiem.
Przypuszczalnie dzielnica Berlina w której mieszkamy jest najzupełniej normalna, ale dla kogoś z Polski wydawać by się mogła dziwna. Pełno tu skłotów, w bezpośredniej bliskości Rosenthaler Platz widziałem dwa. Jest przy głównej ulicy i sklep, w którym można kupować za darmo. Ludzie przynoszą tam niepotrzebne im przedmioty. Prowadza go skłotersi. Przed skłotem słyszymy skłotersow rozmawiających po polsku. Internet kosztuje 50 pensów za pól godziny, taniej nawet niż w Polsce. Na kafejce pisze też po polsku.
Obok wielki skatepark. Kumpel żałuje ze nie wziął deskorolki, bardzo mu się ów skatepark spodobał. Są wakacje, wiec zaludniają go 9- cio i 10-letnie skejty. Byliśmy w sklepie. Tutaj trzeba oddawać butelki zwrotne, wiec po wypiciu napoju z butelki wsunąłem go do dziury w sklepie, automat sam rozpoznał co to za butelka, i wydal mi kwit z suma jaka zwracają w kasie. Do tego automatu ludzie podchodzili z całymi kontenerami, pełnymi pustych butelek. Automat miał tez wielka dziurę na cale kontenery.
Mam koleżankę, która ma sklep nad samą granicą polsko- niemiecką. Za pierwszą posesję zapłacono 2 mln wykupując lokale na parterze, pierwszym piętrze i w piwnicach. Jej nieruchomość jest druga od mostu granicznego, wykupiła lokal na parterze. Dziś siedziałem z nią przez półtorej godziny w jej sklepie, zaraz przy ladzie.
Czekałem u niej na autobus, bowiem na polskiej granicy kończy się świat pociągów które kursują co 30 czy 60 minut i zaczyna piekło dla osób bez samochodu. Oglądałem jak jej szedł interes, widziałem klientów kupując raz to za euro, raz za złotówki. Biznes szedł niespecjalnie, to już na pewno nie to co przed laty.
Jadę pociągiem Eurocity z Warszawy do Berlina, a czuję się jak w wąskotorówce pędzącej po krzywych torach. Ekran laptopa co rusz uderza w oparcie siedzenia naprzeciw mnie. Najpierw myślałem że jedziemy objazdem jakąś boczną linią, teraz jednak okazało się że jest to główna magistrala kraju z Warszawy do Poznania i Berlina. Chwilami tak gwałtownie trzęsie wagonem że np. oblałem siebie i laptop napojem z butelki, tudzież po wielkim skoku zadrżałem z przerażenia, czy się nie wykoleimy. A to i tak jedna z najlepszych linii w Polsce.
Tak tak, kiedyś jechaliśmy z bratem w naszej młodości koleją wąskotorową z Trzęsacza do Trzebiatowa. Wieżę kościoła w Trzebiatowie widać było na horyzoncie, wydawało się niedaleko, ale rozbujały pociąg potrzebował niemal godziny. W pewnym momencie okno samo się otworzyło, a było otwierane tak jak lufcik, i uderzyło mojego brata w głowę! Pociąg wyskakiwał z gigantycznych krzaczorów i zarośli prosto na ruchliwe drogi, budząc przerażenie wśród samochodów z turystami. Dziś już go nie ma- linię do Trzebiatowa zamknięto, pociągi kończą bieg w Pogorzelicy bodajże.
<--more-->
Z wizyt w Szwajcarii pamiętam koleje wąskotorowe na których pociągi rozpędzały się do ponad 100 km/h, a średnia prędkość sięgała 80-tki. Ruch na liniach był gigantyczny. Stojąc na jednej ze stacji widziałem, jak w tym samym kierunku w ciągu 5 minut odjechały 2 pociągi. Drugi zabrał tylko siwą kobietę, która przyszła chwilę podjeździe pierwszego. Na stacjach rozmieszczone były różne hasła o przyjaźni czy życiu. Różne mądre sentencje życiowe wypisano wielkimi literami w miejscach gdzie w Polsce umieszcza się nazwy stacji. Gdy idąc przez peron na czekający pociąg poruszałem się za wolno, maszynista mnie zbeształ że spowodowałem opóźnienie pociągu o jakieś 10 sekund! Był tak dokładny że liczyła się każda sekunda!
Kiedyś dojeżdżałem z Francji do Włoch koleją przez Szwajcarię, zawsze tym samym połączeniem. Pamiętam zawsze to samo uczucie dejà vu, które towarzyszyło mi podczas przesiadki na jednym z węzłów. Zawsze gdy schodziłem ze stopni wagonu pierwszego pociągu, dokładnie w tym samym czasie po drugiej stronie peronu wtaczał się pociąg na który miałem się przesiąść. Zawsze dostrzegałem go w tym samym miejscu. Jak w zegarku. Koleje w Szwajcarii jeżdżą niesłychanie często- zwykle po kilka pociągów na godzinę w każdym z kierunków. Buduje się nowe linie, ale tylko uzupełniając istniejący układ, nie ma tu żadnych linii wysokich prędkości. Jechałem taką nową linią- wydatnie skracała ona czas przejazdu omijając jakiś kręty odcinek.
Mam znajomego który pracuje na kolei, przy infrastrukturze. Opowiada on że po prostu nie robi się nic. Na linii musi co jakieś 2-3 lata przejechać plaser- pojazd z wiertarkami które podbijają tłuczeń, a na jego linii takiego pojazdu nie było od 20 lat. Powinno się wykonać odwodnienia torów, zwykle rowy, a na jego linii takich już nie ma. Opowiada o wychlapach, jakie tworzą każde deszcze. Tory wówczas zapadają się w błocie, spod kół pociągu chlapie błoto, wymywa się ziemia, i przez to nieodwracalnie krzywią się szyny. On pracując na tejże kolei ma takie wyposażenie że z innymi pracownikami może co najwyżej pozbierać butelki przy torach. Jego linia jeszcze niedawno była tunelem w gęstym lesie- wyjrzenie z okna pociągu groziło pozostawieniem głowy na 20-letnich drzewach zdrapujących lakier z wagonów. Nikt ich przez 20 lat nie wycinal, mimo że linia była magistralą o sporym ruchu.
Inny opowiada o dyletantach, o siwych dziadkach nieudolnie projektujących “modernizację” polskich torów na której się nie znają, o tym że już kilka lat po takiej “modernizacji” pociągi znów jeżdżą 50 km/godzinę w wielu miejscach, i sugeruje, że owe “modernizacje” mogą być rodzajem ściemy, a kasa idzie do prywatnych kieszeni podobnie jak w przypadku fikcyjnych remontów dworców kolejowych wzdłuż tej samej linii. Jak na razie, sąd tylko dowiódł tej ostatniej rzeczy, natomiast modernizacją samych torów już się nie zajął, zresztą światek infrastruktury torowej jest monopolem i przeciwko PKP żaden fachowiec od torów nie zeznawałby z obawy o pracę.
Pamiętam podróże pociągiem po Hiszpanii. W pociągach dominowali turyści, ludność lokalna podróżowała autobusami. Były powolne i kursowały strasznie rzadko (ale chyba częściej niż w Polsce). Czasem, na popularniejszych relacjach same pociągi przypominały autobusy: puszczano głupie filmy na wideo, podobny był gęsty układ siedzeń. Wokół wszystkich większych miast co pół godziny i częściej kursowały zaś pociągi podmiejskie rozmaitych przewoźników. Na jednym z polskich portali czytałem komentarz internauty, który podsumował PKP porównując ich zatrudnienie z zatrudnieniem państwowych kolei hiszpańskich- tam było 3-krotnie mniejsze, przy podobnej sieci i nawet większych przewozach.
Jadąc z Paryża do San Sebastian musiałem się przesiąść na granicy na taki właśnie pociąg aglomeracyjny, kursujący co 30 minut. Udałem się do kasy po bilet, ale pani sprzedała mi bilet do stacji Donostia zamiast do San Sebastian. Konduktor stojący na peronie na pytanie o dalszą drogę wbrew moich protestom wepchnął mnie do pociągu i nakazał odjazd. Trochę byłem przerażony nie wiedząc gdzie jadę, ale okazało się ze cala kolej jest baskijska i takież były nazwy miejscowości. Dopiero na stacji docelowej znalazłem małymi literkami napis “San Sebastian” pod baskijską nazwą miasta. To tak jakby na Kaszubach kursowała kaszubska kolej i wszystkie napisy i nazwy miejscowości na stacjach były wyłącznie kaszubskie.
Koleje w Hiszpanii i we Francji bezustannie strajkowały. Czytałem że w jednym roku francuscy kolejarze przestrajkowali bodajże kilkadziesiąt dni. O ile wszędzie w Europie na kolejach jest szwajcarski porządek, a pociągi kursują bardzo często i w stałych odstępach czasowych, o tyle we Francji pociągi regionalne kursowały rzadko i chaotycznie. Były też zwykle przeraźliwie puste. We Francji w dziedzinie transportu wprowadzono komunizm: państwową kolej, państwowe autobusy. Nic dziwnego, że ludność, poza kilkoma głównymi liniami w które zainwestowano po 10 milionów euro za kilometr, jeździ samochodami osobowymi lub lata. W Hiszpanii były przynajmniej prywatne autobusy, we Francji zabroniono nawet ich konkurencji celem ochrony komunistycznego skansenu.
Z wypraw turystycznych do Czech pamiętam motoriczki. To takie kolejowe mikrobusy, w których mieści się kilkunastu pasażerów. Są bardzo lekkie, i przez to energooszczędne. W Polsce takie pojazdy nawet nie mogą kursować, bo jak czytałem, nasze prawo jest inne. Dzięki temu wynalazkowi w Czechach przetrwały wszystkie lokalne linie, ba, między dwoma wioskami na dalekiej prowincji pociągi potrafią kursować co godzinę! Z wizyt w Czechach zapamiętałem lokalne dworce zawsze pełne ludzi, małe przystanki, budki po prostu, na których wciąż działała kasa i można było kupić bilet, tabele z rozkładami wszystkich linii w okolicy rozwieszone na każdym przystanku.
W Polsce aby dowiedzieć się o połączeniu należy iść do zwykle niedoedukownej informacji, w Czechach wystarczy popatrzeć na wywieszone tabele z rozkładu sieciowego. Na dużych stacjach są tam umieszczone walce, na których są rozkłady setek linii w całym kraju. Zresztą kolej kursuje tak często, ze rozkład trzeba sprawdzać tylko na lokalnych liniach. W Polsce to co w Czechach świetnieby działało, rozebrano, albo porzucone, rozkradziono.
Pamiętam powrót koleją z Czech do Polski. Pasażerowie opuścili pociąg na stacji przed granicą. Nagle świetnie utrzymana linia kolejowa zmieniła się w łąkę- tory po polskiej stronie były przerośnięte trawą, całkowicie zarosłe. Dworzec w Lubawce był wielkim spalonym pałacem. Mijaliśmy kolejne dworce- ruiny, zrujnowane wiadukty. Pociąg z 80 km na godzinę po czeskiej stronie zwolnił do 20 km/godzinę. Przez Czechy podróżowałem w białych spodniach i białej koszuli- pozostały czyste. W polskim pociągu momentalnie wszystko się umorusało. Gdy ostrożnie otworzyłem brudne okno, dostrzegłem że moja biel pokryła się brudem!
W Polsce na kolejach coś się stało w latach 80-tych, po puczu Jaruzelskiego. Dziś kolejami rządzą bezczelni i nieudolni dyletanci. W mojej opinii ci ludzie nie mają zielonego pojęcia jak wygląda utrzymanie toru kolejowego, nie wiedzą jak powinno się zapewnić bezpieczeństwo na przejazdach. Pamiętam z dzieciństwa że przejazd kolejowy na mojej drodze do szkoły był zabezpieczony kratownicą z łańcuchami, tak że nie szło pod nim przejść gdy go opuszczono, a tory były ogrodzone szczelnym płotem. Pociągi oczywiście gnały. Dziś ta sama linia jest zdezelowana, płot od dawna połamany, przez przejazd przejdziemy obok barierek, zresztą pociągi jeżdżą 3 razy wolniej niż jeszcze 20 lat temu. Pamiętam widoki przejazdów kolejowych w Anglii- są takie jak za mojego dzieciństwa: mucha się nie prześlizgnie gdy są zamknięte. Pociągi oczywiście nie zwalniają, a na ogrodzone tory nic nie ma prawa się dostać.
Gdyby to ode mnie zależało, rozgoniłbym cale to PKP na cztery wiatry, a pociągi posprzedawał prywaciarzom. Pamiętam podróże już od 10 lat prywatną koleją w Wielkiej Brytanii, na lokalnej linii. Pociągi kursowały co 15 minut, nie było sensu sprawdzać rozkładu. Gdy wszedłem do drugiej klasy, myślałem ze to klasa biznes-było jakieś hipernowoczesne wnętrze, białe zagłówki i klimatyzacja. Czasem na bilet regionalny można było późną nocą skorzystać z ekspresów. Ich wnętrza przypominały samoloty. Pociągami w Wielkiej Brytanii sporo podróżowałem późnymi nocami, wracając z klubów do domu. O 2 czy 3 w nocy pociągi regionalne, takie duże autobusy szynowe, odjeżdżały pełne imprezowiczów wracających z imprez do domu. To samo w Niemczech- ekspresy regionalne do mojego miasta kursowały w weekendowe noce, czasem z nich korzystałem.
Porównywać koleje brytyjskie do polskich, to jak porównywać nienajnowszego wprawdzie rolls-royce’a do zepsutego malucha. Polskie ceny biletów pasażerskich także są na poziomie Włoch czy Hiszpanii. Nawet w Wielkiej Brytanii można podróżować koleją taniej niż w Polsce, wystarczy kupić bilet tam i powrotem. W Polsce są archaiczne systemy biletowe, w ogóle cała kolej to dalej ten sam zdegenerowany państwowy urząd, którego przeróbka na normalną firmę się wg wielu opinii nie udała. W Niemczech niekiedy nawet reforma kolei państwowej się powiodła- przewoźnik, który zbudował nową linię do Świnoujścia jest własnością kolei państwowej. To niewielka lokalna firma, zbudowana od podstaw. Polscy biurokraci popsuli mu ten sezon- linia była gotowa od kwietnia, a na kursowanie pociągów zezwolono dopiero od października tego roku.
W Polsce, jak narzekają przewoźnicy towarowi, nawet ceny za korzystanie z torów są 2-gie co do wysokości w Europie. Chmara pracowników mogących co najwyżej pozbierać butelki przy torach przecież kosztuje. Aby przeciąć ten wrzód, trzeba po prostu rozpędzić bagienko układów i wszystko sprywatyzować, łącznie z dworcami i torami kolejowymi. W Wielkiej Brytanii kiedyś tory sprywatyzowano, ale teraz zmieniono ich status i są zarządzane wspólnie przez wszystkich przewoźników. Ruch na torach jest niemożebny, ich przepustowość w większości dawno się wyczerpała. Znajomi Brytyjczycy opowiadali jak to w nocy pod pub potrafi zajechać van prywatnej firmy remontującej tory i ściągać piwoszy do nocnej pracy na torach atrakcyjnymi stawkami.
W Polsce na linii koło mojego domu od 20 lat nie kiwnięto nawet palcem. Czasem trenując przy torach widzę pociągi- widma z kilkoma pasażerami. Ludzie w moim rodzinnym regionie jeżdżą autobusami, i tylko do wiosek w lasach, bez dróg czy mostu na rzece ktoś jeszcze jedzie koleją. Znajomi którzy kiedyś korzystali z kolei, dziś jeżdżą autobusem. Dworzec, z którego w Niemczech czy Czechach pociąg odjeżdżałby co kilka minut, tutaj zapełnia się co kilka godzin. Jeśli ta sytuacja komuś służy, to tylko chmarze wąsatych pracowników dojeżdżających zbiorowo koleją do tajemniczej “młotkowni” będącej własnością PKP. Nie wiem co ci ludzie w niej robią, możliwe że nic, faktem jest że jeżdżą pierwszą klasą i kupują bilety za 1 % ceny. To wg mnie takie regionalne epicentrum nicnieróbstwa.
Polska kolej nie ruszy się ze swojego dołka także bez wylania na bruk tych kilkudziesięciu tysięcy raczej nadmiarowych, wyglądających przez okna pracowników państwowej kolei- urzędu. Miejsc pracy np. w budownictwie w Polsce nie brak. Dla tych wąsatych ludzi zmiany mogą być przerażające, ale dziwne że inni muszą być poddani brutalnej presji rynku, a ci ludzie za państwowe pieniądze robią coś co w mojej okolicy służy przede wszystkim przewozom ich samych do miejsca pracy i powrotem, za które nawet już nalicza się im płatny czas pracy (sic!) Kolei, porównując z sytuacją kilkadziesiąt kilometrów dalej, za granicą, w Polsce już niemal nie ma. Jeździ, ale w zdecydowanej większości to tylko następna pusta atrapa.
fot cc wikimedia
Wreszcie pełnia wiosny, można poszaleć na bazarze i w kuchni. Na bazar przy Halach Mirowskich chodzę z plecakiem. Ładuję w niego warzywa, robiąc wielkie zakupy raz na tydzień. Mimo że ma z 30- 40 litrów, miejsca nie starcza, wlokę dodatkwo wielkie siaty. Jakieś 20- 30 kg jedzenia. Wydaję średnio koło 100- 150 PLN.
Wczoraj na bazar poszedłem tylko na chwilkę, szybko wszystko kupić, już nawet nie patrzeć gdzie mają taniej (zwykle przejdę sie raz, popatrzę na ceny, i potem kupuję u tych którzy mają warzywa trochę taniej). Wczoraj były takie szalone tłumy, że w ogóle chciałem zrobić zakupy w 15 minut, a trwały 3 razy dłużej i musiałem z plecakiem iść od razu na trening i trenować w zwykłym dresie bo nie zdążyłem nawet dojść do domu po strój na trening.
Otworzyłem rozkładany stolik w moim siedzeniu lotniczym i zabrałem się za pisanie. Pociąg hamuje tak mocno, że wbija mnie w fotel. Nie rozumiem, czemu nie mamy w Polsce takiej kolei. Czemu prawie w ogóle nie mamy kolei.
Stacja Stendal. Nasz rozpędzony do jakichś 200 km na godzinę pociąg Intercity zjechał nagle z nowocześnie wyglądającej linii kolejową na jakiś boczny zjazd. Nagle jedziemy zwykłymi zelektryfikowanymi torami wzdłuż zwykłej szosy. Wjeżdżamy na Stendal, stację węzłową, którą główna linia omija wielką niedawno zbudowaną obwodnica kolejową. Wjeżdżają na nią już tylko pociągi Intercity i wszystkie mniej ważne, a superekspresy objeżdżają ją bokiem.
Idę dość ważną, śródmiejską ulicą miasta na Ziemiach Odzyskanych. Mija 7 dekada odkąd przegnano Niemców, a tu wciąż napisy „Süßwaren” (słodycze) na nieczynnych sklepach albo na ścianie domu reklamuje usługi stolarskie niejaki Heinrich Pietsch, Tischlermstr. I tylko owa niemczyzna sugeruje że napis jest nieaktualny, mimo że jego czerń wygląda po latach wciąż nieskazitelnie.
To skansen. Budynki skomunalizowano, i tyle. Odwiedzam je czasem. Nawet trzepak potrafi być przedwojenny. Nie zrobiono na ogół nic. Skansen kiśnie, dachy gniją, ale kogo to obchodzi? Ileż można czegoś nie remontować? Dlaczego tych domów się nie sprywatyzuje? Takich pytań można by zadawać wiele. Skoro 15 miliardów przeznaczamy na KRUS dla 1,5 miliona ubezpieczonych, to czemu nie zamienić tych pieniędzy ze zwykłych dotacji w program umożliwiający rolnikom wykorzystanie tych środków przeznaczanych na dotacje dla rolnictwa i podjęcie pracy w miastach? Polska i tam ma bardzo niski wskaźnik urbanizacji, szczególnie na wschodzie. Ale wolimy dalej kontynuować status quo.
Będzie o ekologicznym jedzeniu. Część rasta je wegańsko. Kuchnia wegańska polega na niejedzeniu mięsa, jajek, nieużywaniu mleka. Do tego w moim przypadku dochodzą rozmaite zakazy i nakazy religijne dla rasta, znane jako Ital- czyli nie stosuję m.in. soli, rodzynek, białej mąki pszennej, nie jem białego pieczywa, unikam cukru. Niemal nie ma tu dominacji kartofli, chleba. Jest za to quinoa, kus-kus, kasza gryczana, brązowy albo czerwony ryż, jeśli biały to raczej basmati, makarony żytnie dla wegan, placki kukurydziane (enchillades), czasem podpłomyki.
Taka kuchnia sprowadza się do duszenia warzyw- to one są sosami, tą esencją smaku. Bardzo dużo jest tu warzyw strączkowych mających najwięcej białka. Głównym składnikiem jest cieciorka, ciecierzyca, ongiś jeden z podstawowych składników jedzenia dawnych naszych polskich przodków. Oprócz tego różne fasole, sorgo, groszek mrożony, z rzadka soja. Do tego duszone marchewki, buraki, pomidory, oliwki, pieczarki, papryki, brokuły, brukselka, pory, cebule, oberżyny, cukinie, ser tofu. Jest tu zawsze wkrajana jedna lub dwie ostre papryczki. Z kilkunastu warzyw wychodzi wielka patelnia wielowarzywnego ratatuj (ratatoullie).
W lofcie na niebezpiecznych i zdewastowanych warszawskich przedmieściach, w byłej hali fabrycznej mieszczącej dziś offowy klub, w sali z wiszącymi na słupie kajdankami i obrożami dla sadomasochistów, debatowali polscy Zieloni. I trudno się dziwić że nikt nie garnie się do polityki- w ich przypadku forma nieco przerosła treść- mało kto jest zainteresowany pracami statutowymi etc.
W wielu krajach partie Zielonych to partie których wydaje mi się główną rolą w polityce jest propagowanie ekologicznego stylu życia. Wpływu zbyt dużego nigdzie za bardzo nie mają, poza kilkoma miastami w których rządzą. Ale ile zmienili. To dzięki nim politycy innych partii znów zaczęli zwracać uwagę na transport zbiorowy, zieleń miejską, politykę przestrzenną, demokratyczny proces decyzyjny przy prowadzeniu inwestycji, potrzeby matek. W zasadzie musieli, bo inaczej już by nie rządzili.
Ostatnio wysłuchuję różnych żali na temat Warszawy jako miasta. Moi znajomi porównują je z Wrocławiem, masowo utyskując iż Warszawa jest biedna, brzydka, że brak jest rozrywek, ruchu, rotacji ludzi.
Warszawa jest miastem iście dziwacznym. Za każdym razem ilekroć opuszczam Pałac Kultury i Nauki, nie mogę się nadziwić prowincjonalności albo nieudolności warszawskich elit dzięki którym w sercu miast straszą parkingi i zabudowa typowa dla przedmieść biednych miast amerykańskich.
Bo Warszawa właśnie taka jest- bezładna, bałaganiarska. Nikt tu nie sprząta w sensie urbanistycznym. Pokazuje to wg mnie że cała "wierchuszka" tego miasta to osoby które nie ogarniają. Nie ogarniają przypuszczalnie nawet papierów na swoim biurku, o mieście nie mówiąc.
Proszę na nadsyłanie adresów witryn, adresów kanałów RSS i Atom, na adres zielonogorska(malpa)rtvp.pl
Portal nie ma charakteru witryny żadnego ruchu politycznego. Staramy się dać przegląd mediów ekologicznych w Polsce. Zapraszamy do współpracy.
Adam Fularz, tel. 0604443623